Wigilijne śmieci
Nie, żebym wierzyła w zabobony. No skąd. W końcu zawsze któryś z naszych kotów był czarny i przebiegał wszystkim drogę, ile razy mu fantazja podpowiadała, a nic złego się nie działo. Do przesądów podchodzę tak jak większość ludzi: nie wierzę, ale po co kusić los?
Śmieci więc w Wigilię nie wyrzucam. Bo jaka Wigilia, taki cały rok. Jeśli się śmieci wyrzuci, to cały rok będą straty w domu. Na wszelki wypadek wynoszę je dzień przed i dzień po Wigilii, po co akurat tego dnia?
Tamta Wigilia to były moje pierwsze święta samotne. Kolację miałam zjeść sama w moim nowym mieszkaniu, świeżo wyremontowanej 28-metrowej kawalerce. Bardzo się na ten wieczór cieszyłam. Dużo wcześniej miałam wszystko gotowe. Patrzyłam przez okno na padający śnieg i myślałam, czy świeci już pierwsza gwiazdka i czy siadać do stołu. W mieszkaniu było ciepło, choinka pachniała, świece czekały, żeby je zapalić, a na dworze fruwały białe płatki. Stałam taka szczęśliwa i nagle do głowy przyszła mi niedorzeczna myśl: "Idź, wyrzuć śmieci". Mówię sobie: "Po co? Wyrzucałam wczoraj". "No to co? Idź wyrzuć". "E tam". Myśl mnie jednak dręczyła, długo i natrętnie, nie potrafiłam się znów skupić na uroku tego wieczoru. "A poza tym - mówię sobie - w Wigilię śmieci się nie wyrzuca". "Phi, w zabobony wierzy!".
Wstałam, założyłam kurtkę, wzięłam tę odrobinę, która była do wyrzucenia, i wyszłam z mieszkania. Wolałam to zrobić, niż wieczór wigilijny spędzić na myśleniu o śmieciach. Na schodach owiał mnie przeraźliwy chłód. Zrobiło mi się nieprzyjemnie, bo ja jestem średnio odważna.
- A na dodatek ten śmietnik jest na samym końcu ciemnego podwórka! - mruczałam niezadowolona. Na szczęście śniegu już zdążyło trochę napadać i zrobiło się nieco jaśniej. Skuliłam się, bo wiał wiatr, i podeszłam do śmietnika. Nagle coś się poruszyło i błysnęły czyjeś oczy. Zamarłam, a to coś jakby wiedziało, że jeszcze sekunda niepewności, a ucieknę, i zamiauczało. Uff, kot.
Nawet jeśli się bał i chciał uciekać, to i tak nie mógłby tego zrobić. Był zesztywniały z zimna i mokry od śniegu. Podniosłam go do góry.
- A więc to ty mnie tak wzywałeś? Uparty jesteś. I sprytny. Wiedziałeś, jak mnie podejść, żebym przyszła.
Przytuliłam go do swetra a on przywarł, wczepiwszy się pazurkami tak, że można by go było wcale nie trzymać.
Po powrocie do domu najpierw go umyłam. Postawiłam na nagrzanym ręczniku, a drugim, zamoczonym w ciepłej wodzie, dokładnie całego wytarłam. Okazało się, że jest szaro-biały. Malutki, może trzymiesięczny. Zawinęłam go w ciepły ręcznik i siedzieliśmy tak, dopóki się całkiem nie rozgrzał.
- To co, zjemy coś? Nie wiedziałam, że to puste nakrycie to dla ciebie.
Zapaliłam świece, postawiłam jego talerz na taborecie obok mojego krzesła i tak wspólnie zjedliśmy kolację wigilijną. Dzieliłam się z nim potrawami, starannie lepiąc kulki z ryby, żeby się czasem nie zakrztusił ością.
A potem położyliśmy się pod kocem, radio cichutko grało kolędy, świece się dopalały. Mały przytulił się mocno, a od czasu do czasu coś tam cichuteńko piszczał.
- Miauczysz? A ciekawe, czy coś do mnie powiesz o północy? No wiesz, ludzkim głosem� - wymruczałam sennie. Mrugnął potakująco powiekami. No i cóż, na pewno powiedział. Tylko że usnęłam, więc niestety nie słyszałam co.
Agnieszka Pilarska
KOT 12 - grudzień 2007
magazyn dla miłośników kotów.